piątek, 23 października 2015

Sesja terapeutyczna nr 21

"I'm looking in on the good life
I might be doomed never to find
Without a trust, or flaming fields
Am I too dumb to refine?"

Przeszłość.

Zastanawiałam się ostatnio jak wielki wpływ ma na nas przeszłość. Z niej biorą się wszystkie nasze doświadczenia, wątpliwości i strach przed przyszłością. Często za długo trzymając się czegoś z przeszłości nie możemy ani iść do przodu ani nawet ruszyć się z miejsca.

Gdy myślę o tym jaki wpływ miały na mnie wydarzenia z przeszłości chyba nie jestem w stanie znaleźć tego jednego konkretnego wydarzenia, które sprawiło że mam problemy z akceptacją. Tego pierwszego razu, gdy jedzenie zaczęło być pocieszeniem a przestało zwykłą przyjemnością zapewniającą przeżycie. Kiedy mała dziewczynka zaczęła postrzegać swoje ciało jako wroga zamiast swoją świątynie? Pierwszego komplementu, w który nie byłam w stanie już uwierzyć.

Nie mamy pojęcia jak wielki wpływ jako dzieci mamy na swoich rówieśników i które słowa dezaprobaty mogą tłuc się potem przez resztę życia gdzieś z tyłu głowy. Ludzie twierdzą, że to nasze nastoletnie lata najbardziej kształtują charaktery i tworzą osobowości, ale myślę że zaczyna się dużo wcześniej. Gdy zaczynamy szkołę i poznajemy nowe osoby - jesteśmy tacy sami. Nie przychodzimy tam z założeniem, że będziemy popularni czy będziemy trzymać się na uboczu. Nie sądzę też, że dzieci mają w sobie zakorzenione dzielenie innych na wartych poznania lub nie. Czy mieliście kiedyś wrażenie, że jedna przypadkowo podjęta decyzja zaważyła na całym waszym późniejszym życiu? Nie byłam nigdy prześladowana ani w jakikolwiek sposób gnębiona przez cały okres mojej szkolnej edukacji, ale czy jeżeli np. nie odważyłabym się tego pierwszego dnia zagadać do dziewczyny, która potem stała się moją przyjaciółką - czy mogłoby się to skończyć właśnie tak? Czy jeżeli nie miałabym tej drugiej osoby z którą łatwiej było nawiązywać dalsze przyjaźnie - spędziłabym te lata inaczej? Wiem, że jest to bardzo płytkie i ogólnikowe podejście do tematu ale widziałam zbyt wiele sytuacji, gdy bez takiego "początku" dzieciaki naprawdę nie dawały rady się potem odnaleźć. Chciałabym powiedzieć, że byłam osobą która wyciągała do nich wtedy rękę. Nie zawsze jednak tak bywało.

Czy jest więc kwestia głupiego przypadku? Zwykła loteria między tym kto będzie miał dobre szkolne wspomnienia a tym, kto zdobędzie pierwsze doświadczenie do listy rzeczy z przeszłości, o których nie chcę pamiętać.

Wiele razy pisałam tu już o tym, jak bardzo mam czasem ochotę spakować się i zacząć wszystko od nowa w miejscu, w którym nikt nic o mnie nie wie. Gdzie mogłabym zacząć z czystą kartą. Tylko czy to jest w ogóle możliwe? Chcąc czy nie chcąc - to właśnie te głupie przypadki są tym co nas określa, a od siebie uciec nie możemy. Kilka razy kiedy zaczynałam w życiu coś nowego, czy to szkołę czy pracę, lubiłam "udoskonalać" swoją osobę. Miałam moc decydowania o rzeczach z przeszłości o których moi nowi znajomi mogą się dowiedzieć. Nie mieli pojęcia czy wcześniej byłam lubiana czy nie. Nie wiedzieli nic o moich związkach czy ich braku. Byłam tą właśnie czystą kartą. Ale wiecie co? Bez względu na to jak bardzo starałam się sama siebie wykreować na nowo - koniec końców po pewnym czasie popełniałam te same błędy. Powielałam te same zachowania. Nie zmieniałam się nawet odrobinę.

Nie jestem już tym dzieckiem. Nie wkurzam tak bardzo na niesprawiedliwości tego świata. Nie próbuje zmienić tego, czego zmienić nie mogę. A nie mogę zmienić mojej przeszłości. Wybaczyłam krzywdy, które kiedykolwiek mi zadano - umyślnie bądź nie. Rozpamiętując krzywdzę tylko samą siebie.
Wierzę, że przeszłość nie decyduje o moim obecnym losie i nie kształtuje mojej osobowości w takim stopniu, że nie mogę się już zmienić. Muszę w to wierzyć, inaczej nie mam szans się wyleczyć.

Najtrudniej jest zrozumieć, że to dzień dzisiejszy jutro będzie naszą przeszłością. I to dzisiaj ważą się losy osoby, którą stanę się jutro. Może nic się nie zmieni? A może wszystko mogłoby się zmienić.

A ty?
Czy umiesz wybaczyć sobie wczorajsze błędy?
Hm?

( Dopiero zdałam sobie sprawę, że moja mała przygoda z pisaniem trwa już 7 miesięcy. Dziękuję każdemu z Was osobno za towarzyszenie mi przez ten czas, bez względu na to czy zgadzacie się z moimi opiniami czy też nie. Jestem szczęśliwa jeżeli przez te miesiące trafiła się chociaż jedna osoba, której moje pisanie pomogło przetrwać kolejny dzień. )

wtorek, 13 października 2015

Sesja terapeutyczna nr 20

"I don't want to judge
What's in your heart
But if you're not ready for love
How can you be ready for life?"


Decyzje.

Na którymś etapie naszego życia wszyscy zaczynają od nas wymagać podejmowania decyzji. Mniej lub bardziej rzutujących na nasze życie. Jeżeli nie są one zbyt ważne - sprawia nam to nawet przyjemność. Ktoś zaczyna traktować nas poważnie. Możemy o sobie decydować, wybieramy i "kierujemy" swoją codziennością. Jest łatwo i przyjemnie.

Niedługo później zaczynają się problemy. Nasze decyzję nie są już tak mało istotne i nagle jesteśmy zmuszeni do wybierania w krótkim czasie z kim chcemy żyć, jak chcemy żyć i przede wszystkim - KIM chcemy być?

Zazdroszczę tym, którzy wiedzą kim chcą zostać. Znają swoje talenty, mają jasno określoną drogę, która nawet jeżeli nie jest łatwa - prowadzi do celu.

Jestem na etapie, kiedy mam za sobą te decyzję. Wiem, wszystko można zmienić - ale o tym potem.
Poszłam jakąś drogą, zdefiniowałam siebie. Minęło parę lat i jedynym o czym potrafię ostatnio myśleć jest to, w którym momencie wybrałam źle. Musicie zrozumieć, że jedna pozornie mało ważna decyzja ma o wiele większe znaczenie niż myślimy.

Parę lat temu wybrałam kierunek na studiach, choć nie było to nigdy moje marzenie. Musiałam wybrać, więc wybrałam. Ludzie, których tam poznałam stali się moimi ludźmi. Mój czas rozdzieliłam pomiędzy nich, naukę, pracę. Zostałam zdefiniowana. I nagle parę dni temu dotarło do mnie, że popełniając ten jeden błąd i idąc na studia, które mnie nie interesowały "zapoczątkowałam" dorosłe życie kogoś, kto nie jest mną. Pełne ludzi, którzy nie są moimi ludźmi.

Chyba właśnie od tego momentu zaczęły się moje problemy z postrzeganiem samej siebie. Problemy z akceptacją, depresją, ciągły strach. Jak można oczekiwać od ludzi, żeby uwierzyli w kogoś kto sam w siebie nie wierzy? Jak mam się rozwijać się w górę, kiedy fundamenty są tak kruche?

Mam coraz większe problemy z własnym ciałem, zaburzenia odżywania i kompulsywne objadanie wymyka się spod kontroli. Codzienne próby walki jak na razie nie są zbyt udane. Zaczynam się trochę bać i  nie wiem czy poradzę sobie bez bardziej profesjonalnej pomocy. Jest to właśnie kolejna z sytuacji, kiedy brak solidnych podstaw w postaci radości z tego co robię w życiu czy chociażby odpowiednich osób dookoła mnie sprawia, że nie mam sił czegoś zmienić.

Czy jest możliwe w naszym kraju, z naszą mentalnością aby wstać któregoś dnia i zrezygnować ze wszystkich podjętych wcześniej decyzji? Nie zwracając uwagi na wiek wrócić na pierwszy rok studiów? Zostawić mnóstwo ludzi, którzy nie zrobili nam niczego złego i zamiast tego spędzać wolny czas z jedną czy dwoma osobami, które przynajmniej trochę rozumieją naszą sytuacje? Przyznać, że wybrało się źle?

Boję się podjęcia nowych decyzji, które mogą być znowu nietrafne. Boje się dalej żyć tak jak teraz. Boję się odrzucenia nowych ludzi, ale potrzebuję ich bo boję się, że na zawsze utknę z tymi, których towarzystwo nie do końca mi odpowiada. Boje się cofnąć i boję się iść do przodu. Niestety stałam się chyba typem osoby, której z całego serca nienawidzę. Jęczącą ofiarą losu.

Jak mogę się uratować?
Czy mogę się uratować?
Hm?