niedziela, 19 kwietnia 2015

Sesja terapeutyczna nr 5

"I never, she never, we never looked back
That wasn’t what we were good at"


Chroniczne niezadowolenie.
Coś co potrafi zniszczyć życie, odbiera radość z każdej osiągniętej rzeczy. Wyobraźcie sobie, że cokolwiek co mi się w życiu uda przestaję mieć znaczenie w ciągu paru chwil. Wiecznie chcesz czego innego, tego co ma ktoś inny albo czegoś czego nie możesz mieć.
Masz marzenia, cele i plany ale nigdy nie uda Ci się usiąść i faktycznie pomyśleć sobie - "jest dobrze tak jak jest, jestem szczęśliwy/a"

Nie mylcie tego z byciem ambitnym. Ambitny jesteś kiedy chcesz się rozwijać, stawać się lepszą wersją siebie. Ja jako człowiek wiecznie niezadowolony nigdy nie mogę w pełni cieszyć się z tego, co mam. Zmieniam więc kierunki, w których chcę iść w życiu. Zawodzę ludzi, którzy na to nie zasługują. Nudzą mi się, moje życie po jakimś czasie mi się nudzi.

Wstyd się przyznać i brzmi to okropnie, ale jest prawdą. I zniszczyło już wiele relacji i dróg, którymi mogłam szczęśliwie iść przez życie. Nie róbcie tego, nie palcie za sobą mostów póki nie jesteście absolutnie pewni, że warto. A jeżeli już to zrobicie - nie dopuśćcie żeby weszło Wam to w nawyk. Bo potem zawsze będzie już tymi, którzy uciekają gdy robi się źle. Nie stawiają czoła żadnym przeciwnościom, wolą zacząć od nowa. Raz już się przecież udało. Tyle tylko, że w którymś momencie musicie przestać uciekać i może się okazać, że skutecznie zostawiliście za sobą wszystko i wszystkich. I zostaliście sami, bez celu i ludzi, którzy mogą pomóc Wam go odnaleźć.

Boje się tego, jak dalej się to potoczy. Skoro w moim wieku jestem już tak zmęczona i zirytowana to czy kiedykolwiek znajdę gdzieś swoje miejsce? Czy będę właśnie tą, która całe życie szukała ideału i nigdy nie dotarło do niej, że nie ma czegoś takiego.

Mam teraz nowy plan, żeby spróbować przez jakiś czas żyć tak jak się tego ode mnie oczekuję. Ostatnie dni uzmysłowiły mi, że wiele znajomości, które mi w życiu nie wyszły mają jeden wspólny czynnik. Mnie. I może to wcale nie była wina dorastania, odległości, różnicy charakterów. Może to była winna mojego charakteru, mojej nieumiejętności dorastania razem z resztą ludzi. Do tej pory myślałam, że to oni wszyscy idą w dziwnych kierunkach a dla mnie nie ma tam miejsca. Teraz wydaje mi się, że oni po prostu idą do przodu, a ja tkwię w miejscu. Zaczynam dostrzegać ich irytacje, kiedy po raz kolejny zawodzę. Albo narzekam nawet jak wszystko idzie dobrze.

Spróbuje skupiać się mniej na tym jaki w tym wszystkim jest sens. Może jednak jest prawdą to, że im mniej masz czasu na myślenie - tym szczęśliwszym jesteś człowiekiem. Wstać, robić więcej dla innych i zobaczyć jak długo uda mi się spełniać oczekiwania. Czy nie do tego w życiu dążymy? Do akceptacji otoczenia, najbliższych?
Co jednak zrobić, jeżeli po drodze kawałek po kawałku tracę swoją tożsamość?
Hm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz