niedziela, 26 kwietnia 2015

Sesja terapeutyczna nr 9

"When I was younger, so much younger than today
I never needed anybody's help in anyway.
And now these days are gone, I'm not so self assured
Now I find I've changed my mind and opened up the doors."


Choroby psychiczne.
Depresje, zaburzenia, szaleństwo.

Zastanawiałam się wczoraj kiedy tak naprawdę można nazwać już kogoś szalonym?
Czym właściwie objawia się szaleństwo?
W dawnych czasach niekiedy ludzie myślący inaczej, bardziej kreatywnie i wyprzedzający w pewien sposób swoją erę - byli uważani za wariatów. Skąd wiemy, że obecnie nie dzieje się to samo?

Lubię myśleć, że tacy ludzie poznali jakąś wyższą prawdę. Może nareszcie zrozumieli jaki w tym wszystkim jest sens? Albo odwrotnie - dotarło do nich, że może tego sensu wcale nie być. Uciekli więc w głąb swoich własnych umysłów i tam próbują się pogodzić z tym co ich otacza.
Kiedy jednak nadchodzi ten moment, kiedy możesz faktycznie uznać, że oszalałeś?

Najbardziej powszechna wydaję mi się depresja. Nie jeden raz zastanawiałam się już leżąc bez celu któryś dzień z rzędu - czy to już? Czy mogę zrzucić już moją życiową niezaradność i lenistwo na chorobę? Kiedy zwykły smutek i niechęć do wstania z łóżka zamienia się w poważny problem?
Nie wiem, szczerze nie mam pojęcia skąd wiadomo czy pacjent który przychodzi do twoje gabinetu i opowiada o beznadziei która go otacza - jest po prostu życiowo niezaradny czy cierpi na depresje?
A jeżeli lekarze nie mogą tego stwierdzić - jak ja mam to zrobić?

Przychodzi taki moment, zwykle zimą, gdy budzisz się rano i nie dajesz rady. Na myśl o tym, że musisz znów wstać i iść do pracy/szkoły/na uczelnię odbiera Ci oddech. Płaczesz bez powodu i z bezsilności. Każdy dzień wydaję Ci się taki sam, nienawidzisz siebie i świata. Najczęściej mija parę godzin i wszystko wraca do normy. Ale te kilka chwil. Kilka chwil, kiedy się poddajesz i masz wrażenie, że dalej nie dasz już rady. Jak to nazwać? Chorobą, słabością czy już szaleństwem?

Nie zgadzam się z podejściem ludzi, którzy boją się przyznać do chodzenia do psychologa czy psychiatry. Każdy próbuje poradzić sobie z życiem jak może. To nie wstyd, że próbujesz zrozumieć sam siebie i swoją naturę. Dzień ma zbyt mało godzin a tydzień zbyt mało dni żeby samemu odkryć motywację wszystkich swoich działań. Czasem znamy innych ludzi o wiele lepiej niż siebie samych.

Nigdy nie byłam u takich lekarzy, ale myślę że chciałabym kiedyś pójść. Dowiedzieć się kiedy nietypowe zachowanie zamienia się w szaleństwo. I poznać historię ludzi, którzy stracili wszystko. Ludzi, których świat złamał. Takich, którzy okazali wszystko poza właśnie słabością o którą się ich posądza. Wierzę, że każde szaleństwo i upadek na dno bierze się z głębszego rozumienia spraw. I przychodzi dopiero po długiej walce, kiedy każda próba ocalenia zawiodła.

Muszę w to wierzyć - w przeciwnym wypadku musiałabym zaakceptować fakt, że niektórzy z nas są skazani na upadek i cały ich wysiłek, aby wyjść na prostą - jest bezcelowy. Ucieczka nie jest możliwa. Rodzimy się słabi i wszystko sprowadza się dla nas do tego momentu, gdy doczepią nam łatkę szaleństwa i odgrodzą od normalnych ludzi.
Tylko czy aby na pewno normalnych? Czym właściwie jest ta normalność?
Nie przyznawaniem się do tego, ze niektórych rzeczy nie umiem zaakceptować?
Pogodzeniem się z otaczającym światem i życiem dopasowanym do ogólnie przyjętych standardów?

Mam nadzieję, że jest coś więcej. Wierzę, że każdy upadek który przeżywam po drodze nie jest tylko nic nieznaczącą porażką. Upadam bo próbuje coś zrozumieć i przeżyć więcej. Jeżeli doprowadzi mnie to do szaleństwa? Dobrze więc.

Tylko skąd będę wiedziała, że to już?
Czy "ludzie szaleni" czują moment, kiedy bezpowrotnie tracą kontrolę?
I jakie to uczucie?
Przerażenie czy może długo wyczekiwany spokój?
Hm?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz